wtorek, 12 grudnia 2017

Tak się nie robi, tak nie można...


Byłam w kinie na czeskim filmie "Kobieta z lodu". Bardzo lubię czeskie filmy, bo nie są wydumane i przekoloryzowane. Emocje, które przeżywają bohaterowie są takie zwyczajne, nie ma przesady czy dramatyzmu. A najbardziej podoba mi się stosunek do ludzkiego ciała, bo nie ma epatowania ideałami.
Historia, która zapowiadana jest jako komediodramat, co prawda zawiera zabawne sceny, ale ogólnie jest smutna. Głowna bohaterka Hana jest wdową, ma dwóch z pozoru dorosłych synów i dom, który wymaga remontu. Tym, co trzyma rodzinę razem są tradycyjne sobotnie obiady z zupą w wazie. Hana nie ma własnego życia, pomaga jednemu z synów w opiece nad wnukiem i prowadzeniu domu, gdy ten z żoną pracują. Generalnie żyje w takim marazmie.
Wszystko zaczyna się zmieniać, gdy nad rzeką pomaga jednemu z kapiących się morsów wyjść w wody. Poznaje nowych ludzi i zaprzyjaźnia się z nimi. Życie zaczyna nabierać kolorów. Pan, którego ratowała coraz bardziej wchodzi w jej życie i staje się dla niej ważny. Pokazuje Hanie jak bardzo chore relacje panują w jej rodzinie. Oboje stają się sobie coraz bliżsi i właściwie zostają parą.
Ale ostatecznie on wybiera powrót do swojego dawnego życia, kobiety i dziecka, które dawno temu opuścił i o których nawet jej nie wspomniał.
Pojawił się w jej życiu, wyciągnął ją z tego jej marazmu, pozwolił uwierzyć w związek, a potem odszedł. I choć nikt nikomu nic nie obiecywał, to mam  odczucie, że on zabawił się jej uczuciami, pozwolił na bliskość, przywiązanie, a potem po porostu zostawił. Wiedział doskonale, że jest dla niej ważny i pasowało mu to, miał odwagę wyciągnąć po nią rękę i brutalnie skomentować jej życie. Tylko na jedno zabrakło mu odwagi, na bycie odpowiedzialnym za swoje czyny wobec niej i za uczucia, które w niej wzbudził. A tak się nie robi, bo nie można dawać komuś nadziei, a potem uciekać.

Stałeś się na zawsze odpowiedzialny, za tych których oswoiłeś.
                                                                            "Mały książę" 

niedziela, 24 września 2017

Temu kto jest odważny, inni będą zazdrościć.


Nie lubię frazesów, nie lubię tego całego gadania, że ja zawsze, że ja nigdy.
Sporo w życiu widziałam.
Rodzice (i nie tylko) zafundowali mi przegląd relacji damsko-męskich wzdłuż i w poprzek. Obracałam się w bardzo różnych towarzystwach, mocno religijnych i tych skrajnie odwrotnych. Wśród moich znajomych było wielu ludzi intrygujących, nieprzeciętnych, artystów. Ludzi, którzy mieli wizje i nie bali się realizować swoich zamierzeń. Łączyło ich jedno.

ODWAGA

W życiu trzeba być odważnym. Odwaga jest podstawą, żeby zadawać pytania, bo można usłyszeć niewygodną odpowiedź, żeby próbować nowych rzeczy, bo może się nie udać i będą problemy, żeby robić to co się uważa za słuszne i nie przejmować się oceną otoczenie.
Bo kto ma prawo mnie oceniać? Nikt. A już na pewno nie ten kogo to nie dotyczy.
Z perspektywy czasu wiem, że osoby odważne maja zdecydowanie bardziej barwne życie, bo ryzykują i próbują, a dzięki temu mają więcej doświadczeń i się rozwijają. 
Ten kto jest odważny dostanie to czego chce, a inni będzie patrzeć z zazdrością.



Odwagi !!! Życie czeka.

A ja zbieram się w sobie, że opisać historię, w której własnie odwagi zabrakło.




piątek, 18 sierpnia 2017

Smutno...


Hello darkness, my old friend
I've come to talk with you again
Because a vision softly creeping
Left its seeds while I was sleeping
And the vision that was planted in my brain
Still remains within the sound of silence

In restless dreams I walked alone
Narrow streets of cobblestone
'Neath the halo of a street lamp
I turned my collar to the cold and damp

When my eyes were stabbed
By the flash of a neon light
That split the night
And touched the sound of silence

And in the naked light I saw
Ten thousand people, maybe more
People talking without speaking
People hearing without listening

People writing songs
That voices never share
And no one dare
Disturb the sound of silence

"Fools" said I, "you do not know
Silence like a cancer grows
Hear my words that I might teach you
Take my arms that I might reach to you"
But my words like silent raindrops fell
And echoed in the wells of silence

And the people bowed and prayed
To the neon God they made
And the sign flashed out it's warning
And the words that it was forming

And the sign said
"The words of the prophets
Are written on the subway walls
And tenement halls"
And whispered in the sound of silence

środa, 16 sierpnia 2017

Trzecie życie, czyli gorzka lekcja

Odkąd pamiętam moja mama i babcia przejmowały się i zmartwiały na zapas i za innych. Większość obaw się nie sprawdzała, ale co się nadenerwowały to ich. Ile było zawsze gdybania, a co będzie jak to, a co zrobisz jak tamto itd. Z takim patrzeniem na przyszłość udało mi się w miarę uporać. Nie rozważam jak rozwiązać jakiś problem dopóki go nie ma, bo to zwyczajnie strata czasu. 
Ale druga sprawa, czyli przejmowanie się cudzymi problemami jakoś bardziej weszło mi w krew i mocno wpływało na życie. Jakoś tak miałam, że czułam się odpowiedzialna wobec tego, co usłyszałam i wydawało mi się, że powinnam koniecznie jakoś pomóc. Tylko czy to było koniecznie? Dla mnie chyba tak. Bo ja chciałam się czuć potrzebna, co miało powodować, że będę dla kogoś ważna, taki sposób budowania sympatii. Teraz wiem, że to błąd. Bo potrzebna to ja jestem mężowi, synowi i dwóm kotom. A reszta świata niech mnie po prostu lubi albo nie. Mogę posłuchać czyichś zwierzeń czy zwykłego marudzenia, ale na dystans. Nie mogę przeżywać cudzego życia, bo mam swoje. 




"Podobno każdy człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumie, że ma tylko jedno. A ja myślę, że jest jeszcze trzecie. Najpiękniejsze. Zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że większość spraw na świecie to nie twój problem. Że nie wszystkie problemy tego świata dotyczą ciebie. Więcej. Że jest bardzo dużo problemów, które pozornie dotyczą ciebie, ale spokojnie możesz mieć je w dupie."
                                                                             (S. Kubryńska)

czwartek, 10 sierpnia 2017

W poszukiwaniu straconego sensu

Ostatni miesiąc był trudny emocjonalnie. Było zarówno bardzo dobrze i bardzo źle. Urlop w Bieszczadach był dla mnie wytchnieniem od codziennych obowiązków, ale też porządkowaniem po trzęsieniu ziemi, które nawiedziło nasze małżeństwo. To była ciężka praca, dużo gruzu i rozbitego szkła, łatwo było się zranić. Ale mogę już ze spokojem powiedzieć, że się udało. Budujemy nowe i staramy się nie popełniać starych błędów. Nie powiem, że nie miałam wątpliwości, bo były momenty, że wydawało mi się, że łatwiej byłoby zostawić te gruzy. Na szczęście nawzajem się motywowaliśmy do tego, że warto walczyć. 
Wizyta u rodziny jak zawsze kosztowała mnie dużo stresu. Mama, z którą nie umiem się dogadać, czego i jak nie powiem to źle, nie taka jestem jak powinna być - fatalna córka ze mnie. Przykro mi, że nie spełniam jej oczekiwań, ale mam już dosyć poczucia winy z tego powodu. Babcia, która genialnie interpretuje przeszłość na swoją korzyść i cudownie wypomina szczególiki sprzed 20 i więcej lat. I jeszcze wie najlepiej jak każdy powinien układać swoje życie. A jak dochodzi do konfrontacji, bo w końcu każdego taka gadka wyprowadziłaby z równowagi, to stwierdza "a co ja takiego powiedziałam?" Nic tylko się upić. I teściowa, która narzeka na wszystko tylko po to, żeby narzekać. Bo podpowiedzi, jak coś zmienić, rozwiązać problem odbija i neguje. Tylko czy ja jestem "ściana płaczu"? Zaledwie dwie doby na łonie rodziny, a ja mam wrażenie jakby ktoś mnie odwirował. 
Na koniec, podczas powrotu do domy, mięliśmy stłuczkę na autostradzie. Jeden taki młody, niedoświadczony kierowca, który jechał bardzo nieodpowiedzialnie, zakończył swoją podróż w naszych bagażniku. Nikomu nic się nie stało, ale poziom stresu i zmęczenia spowodował, że miałam ochotę go pobić. Skończyło się na tym, że na niego nawrzeszczałam i byłam bardzo niemiła. Jak dziś o tym myślę to nie jestem z tego powodu dumna, jest mi wręcz głupio, że taka dałam się ponieść emocjom, ale chyba zwyczajnie mnie to przerosło. Po prostu dla mnie za dużo. 
Tydzień po powrocie, synek wyjeżdżał na swój pierwszy samodzielny obóz sportowy. Wiedziałam, że opieka w porządku, wszystko dobrze zorganizowane, on sam też samodzielny i dobrze znoszący rozłąki z nami, ale jakoś tak było mi ciężko. Z jednej strony przecież czekałam na ten jego wyjazd, bo wcześniej byliśmy cały czas razem i byliśmy już sobą zmęczeni, a z drugiej jakoś tak dziwnie się zrobiło, pusto. To jednak dla nas wszystkich było przeżycie.
Podczas jego nieobecności przeczytałam książkę "furia mać" Sylwii Kubryńskiej. Nie było lekko, ale było warto dobrnąć do końca. Pomogło mi to choć trochę poukładać sobie  w głowie ostatnie pół roku, bo chyba mocno się pomyliłam, a skutki tej pomyłki dużo mnie nauczyły, choć to była gorzka lekcja.
Ale o tym następnym razem.



"Sens istnieje bowiem tylko z perspektywy. Bez niej sens się zaciera, kurczy, sam siebie zgniata. Zbyt blisko sensu nie widać."
                                                                              (S. Kubryńska)


piątek, 30 czerwca 2017

Z rozmyślań przy patelni

Uwielbiam placki ziemniaczane. Przypominają mi beztroskie letnie dni na działce u dziadka. On robił najlepsze placki na świecie. Smażył je na piecu opalanym drewnem. Ja smażę placki dosyć rzadko, bo to wymaga czasu. Jest to dla mnie swego rodzaju rytuał. Obieranie ziemniaków, tarcie ich, przyprawianie, a potem smażenie, które trwa godzinę, a czasem półtorej. Zawsze wtedy siedzę w kuchni i czytam. Próbowałam robić inne rzeczy, ale placki się przypalały.



Dziś przeczytałam między innymi wywiad z Idą Linde (WO extra 07/2017). Trafiłam na słowa, które idealnie wpisują się w to, co teraz przeżywam. Bo ta pani mówi między innymi o tym, że „Różnych ludzi lubimy z różnych powodów. Wyciągają na powierzchnię najdziwniejsze nasze cechy. Lubi się ich na przykład dlatego, że w ich obecności potrafimy wytrzymać sami ze sobą. Kiedy odchodzą, gaśnie to „ja” obecne przy kimś drugim.” Ostatnio straciłam kogoś, kto był dla mnie ważny, był mi bliski. Próbuję sobie to poukładać, ale nie jest łatwo. Wielu rzeczy, które się wydarzyły nie rozumiem. Ale bardzo mi żal tej relacji, żal mi siebie jaka wtedy byłam. Bo przez chwilę czułam się potrzebna z tym co we mnie najcenniejsze, z moją wrażliwością, zainteresowaniem, słuchaniem… Zostały mi wspomnienia, żywe i intensywne. Niestety z czasem wszystko wyblaknie, a ja zapomnę, że jest we mnie coś więcej niż „ja” przytłoczone nudną codziennością. Takiej mnie  już nie będzie. 

"Nic i nikt nie jest nam dany
w tym życiu raz na zawsze."

                                    (xxx)

niedziela, 18 czerwca 2017

Dobra mama... czyli trudne wybory.

Jestem mamą. Jestem tą która dała życie i która musi ponieść tą odpowiedzialność. To moja najważniejsza rola i od niej zależą wszystkie inne. Bo wszelkie wybory nie dotyczą już tylko mnie. I nikt mi nie wmówi, że będąc matką mogę wszystko. Nie mogę. Muszę ciągle uważnie wybierać, tak aby nie zachwiać światem mojego małego człowiek.
Jest to dla mnie wyjątkowo trudne, bo zawsze byłam buntownikiem, robiłam co chciałam i nie liczyłam się z tym jak ocenią mnie ludzie, bo sama ponosiłam konsekwencje.  A teraz życie wymaga ode mnie wyjątkowej pokory i cierpliwości.
Mam doświadczenia z dzieciństwa dotyczące rozwodu, samotnego rodzicielstwa i wiem jak samopoczucie mojej mamy wpływało na moje życie. Była nieszczęśliwa, bo nie potrafiła zawalczyć o to co było dla niej ważne, o miłość do człowieka, którego nie akceptowali jej rodzice. Była dorosła, ale poddała się presji, bo nie miała w sobie siły i odwagi, żeby wziąć swoje życie w swoje ręce. Przypłaciła to smutkiem, żalem, frustracją, a w końcu zdrowiem. Uwierzyła w kretyńską "mądrość", że musi poświęcić się dla mnie i nie ma prawa układać sobie życia  na nowo. Nie miała obok siebie nikogo, kto powiedziałby jej, że to bzdury, że jeśli sama nie będzie szczęśliwa to nie da szczęścia mnie.
W życiu nic nie dzieje się na darmo, wszystko czegoś uczy, a ja mogę tylko wykorzystać tą wiedzę do tego, aby poukładać moje życie zgodnie z tym, co będzie dla mnie najlepsze. A jeśli tak będzie i będę szczęśliwa to będę miała w sobie wszytko, co sprawi że mojemu dziecku będzie ze mną dobrze.

"Gdy dojrzewamy, zdumiewa nas trafność,
z jaką los wykorzystuje jedną sytuację 
do stworzenia atrybutów,
które będą potrzebne w drugiej."
                                     (M. Woodman)


środa, 14 czerwca 2017

Uwaga! Uwaga...

Dużo ostatnio w moim pisaniu o relacjach międzyludzkich, takich delikatnych, nieuchwytnych niuansach, które te relacje kształtują. Ostatnio uświadomiłam sobie kolejny istotny aspekt tychże.
Uwaga. Definiuje się ją jako jeden z procesów poznawczych, obok pamięci, myślenia czy spostrzegania. Bez uwagi nasze codziennie funkcjonowanie byłoby niemożliwe.
Kiedy uwaga szwankuje, bo jesteśmy zmęczeni, coś ją rozproszyło czy też przeciążyło, boleśnie odczuwamy tego skutki. A jak?
Zwyczajnie - skaleczony palec, obity samochód, zgubione rzeczy. To my kontra rzeczywistość materialna.
A jak ma się uwaga w naszych kontaktach z innymi ludźmi?
Mówi się, że ktoś zwrócił na kogoś uwagę, a to znaczy, że właśnie w tym momencie uważnie patrzył i słuchał. Skupiamy swoją uwagę na innym człowieku, bo jest dla nas ważny, bo interesuje nas, co ma do powiedzenia. Kiedy ktoś nie zwraca na nas uwagi, czujemy się z tym źle, jest to denerwujące i przykre. Możemy walczyć o czyjąś uwagę, możemy próbować przykuć czyjąś uwagę. Możemy też nie chcieć zwracać na siebie uwagi.
Jedno jest pewne, chwila nieuwagi, zarówno w relacjach międzyludzkich, jak i w rzeczywistości materialnej może nas słono kosztować.

"A teraz dotarło do mnie, 
że popełniłem największy błąd,
jaki może popełnić w swoim życiu człowiek - 
przez chwilę byłem nieuważny."
                                     (xxx)

poniedziałek, 29 maja 2017

Z emocjami dyskutować się nie da


Życie nie składa się z lat, miesięcy ani nawet dni. Życie składa się z sekund. Wszystkie zdarzenia, które zmieniały moje życie trwały chwilę. Były momentami, których intensywność sprawiała, że nigdy ich nie zapomnę. Pod wpływem takich momentów podjęłam wszystkie ważne decyzje. Bo tak naprawdę decyzję podejmujemy chwilę, a potem szukamy argumentów, żeby sami siebie przekonać do słuszności tej decyzji. Czy to dobrze? Nie wiem. Ale wiem, że na dłuższą metę nie mogę oszukiwać samej siebie.  Zawsze wydawało mi się, że jestem racjonalna, poukładana i w przemyślany sposób kieruje swoim życiem. Ale teraz widzę, że te wszystkie ważne decyzje to były impulsy. Małżeństwo, praca/brak pracy, mieszkanie. Żyjemy emocjami – one nas nakręcają, one powodują że kogoś/czegoś chcemy lub nie. I możemy próbować analizować zdarzenia czy sytuacje z różnych punktów widzenia, możemy sami siebie przekonywać co trzeba, a czego nie powinniśmy, możemy szukać pomocy u kogoś kto na chłodno pomoże ocenić nam sytuację, możemy. Ale z emocjami dyskutować się nie da. Jeśli ktoś bliski robi nam przykrość, rani nas, lekceważy raz, drugi, trzeci i kolejny, to nawet jeśli tego nie chcemy to zaczynamy odsuwać się od tej osoby. Łapiemy dystans, bo spodziewamy się kolejnego zranienia i próbujemy się jakoś chronić. Z zewnątrz wszystko może wyglądać normalnie, ale jeśli pomimo tłumaczeń, próśb, sytuacje się powtarzają, to w środku coś umiera. Mogę w pełni świadomie odpowiadać za moje działania, ale na to czuję nie mam wpływu. Mogę udawać, że czegoś nie czuję, że czuję inaczej, tylko po co? Bo może uda mi się oszukać ludzi wokół, ale samej siebie nie oszukam. Z emocjami dyskutować się nie da.


„Nie ma rzeczy materialnej ważniejszej od tego
Jak się ktoś czuje.”

wtorek, 16 maja 2017

We might be dead by tomorrow

Kilka lat temu była kampania „kochasz powiedz STOP wariatom drogowym”. Zaintrygowała mnie piosenka, która robiła bardzo fajny nastrój całości. Znalazłam ją. „We might be dead by tomorrow”
Generalnie temat kruchości życia bardzo często do mnie wraca. Chciałabym żyć długo, tak długo jak będę kumała co się wokół mnie dzieje. Ale oprócz długo chciałabym też mieć poczucie, że sensownie, że nie marnuję czasu, który przede mną. Bo czas to jedyna rzecz, której nigdy nie odzyskany.
Kiedy myślę o własnej przeszłości i o tym co pamiętam, zarówno tym dobrym i tym złym, to nie ma tam właściwie przedmiotów. Są przeżycia. Smaki… Zapachy… Dźwięki… Obrazy… Dotyk…  Wszystko, co zmysłowe, czego nie można utrwalić. I jeszcze to, co ktoś dla mnie zrobił, bo chciał, bezinteresownie, z szeroko pojętej miłości… Poświęcił swój czas, żeby sprawić mi radość. Czas. Najcenniejsze co możemy podarować drugiej osobie.
I dlatego jest mi teraz samej źle. Nie lubię rozstawać się na tak długo. To już dwa tygodnie jak mąż wyjechał. Choć radzę sobie całkiem nieźle z codziennością, to weekendy bywają trudne. Niby atrakcji nie brakuje, możliwości są. Ale samej nie mam ochoty, wszystko robi się takie nijakie. Jest tyle godzin do wypełnienia. A tego straconego czasu osobno nikt nam nie odda.


I don't want to judge
What's in your heart
But if you're not ready for love
How can you be ready for life?
How can you be ready for life?

So let's love fully
And let's love loud
Let's love now
'Cause soon enough we'll die  

                                      Soko

piątek, 12 maja 2017

Łeb do słońca

Jednym z moich ulubionych miejsc w Gdyni jest wejście do portu obok dworca morskiego. Pamiętam dokładnie jak trafiłam tam pierwsze raz i jakie wywarło na mnie wrażenie.  I właśnie tam, na przystanku autobusowym zobaczyłam plakat „zbieramy na cycki, włosy i dragi” z dwiema młodymi, łysymi kobietami. Szokujące, ale jakże trafne. Zaintrygowało mnie, znalazłam informacje o fundacji. Chyba pierwszy raz ktoś mówił o raku bez patosu i umartwienia. Kobiety chorują, walczą z różnym skutkiem. Ale są kobietami. Potrzebują w tym wszystkim normalności. Chcą czuć się kobieco. Potem było dokument i książka – Magda, miłość i rak. Całkiem nowe dla mnie spojrzenie.
Miałam doświadczenia z tą chorobą w rodzinie. Ale one były całkiem inne. Rozpacz, beznadzieja, tajemnica, pustka i straszna samotność. Jest to jedno z najgorszych wspomnień.
3 lata temu mój tarczycowy lekarz zbladł jak mnie zobaczył po dłuższej nieobecności. Zawsze pogodny, rozgadany starszy pan, stał się małomówny i śmiertelnie poważny. Byłam u niego w czwartek wieczorem, a już w piątek rano czekał na mnie ordynator w szpitalu, aby zrobić biopsję. To był koniec kwietnia. Od razu ustalili termin operacji na początek czerwca. Ten miesiąc pomiędzy był dziwny. Starałam się zachować jak najwięcej normalności i robić wszystko jak zawsze. Pamiętam z tego okresu bardzo dużo. Musiało być ciepło, bo pływaliśmy w jeziorze ze znajomymi. Poznałam wtedy Brzeźno i jedyne miejsce, z którego widać zachód słońca nad morzem. Nauczyłam się jeździć na rolkach. Nikt nic nie wiedział. Dopiero przed samym wyjazdem na operację powiedziałam kilku osobom, że mnie nie będzie i jakiego powodu. Jestem twarda, nie poddaje się i po mimo tego, że podchodzę do życia bardzo realistycznie, to staram się zakładać wariant optymistyczny. Tu też tak było. Ja w ogóle nie brałam pod uwagę, że coś może pójść nie tak. Udało się, choć operacja była bardzo skomplikowana i wszystko wyglądało paskudnie. Potem był jeszcze miesiąc czekania na wyniki histpat. Wymyśliłam sobie wtedy, że jak wszystko będzie ok to zapuszczę włosy i je zetnę dla fundacji.

Zawsze w maju uświadamiam sobie, że tak naprawdę jest fantastycznie, bo mogło być zdecydowanie gorzej. I jak mawiała Magda – łeb do słońca.

środa, 10 maja 2017

Granice myśli

Na studiach, szczególnie na samym początku, często pada pytanie: dlaczego wybrałaś psychologię? Większość studentek (bo 90% na tym kierunku to dziewczyny) odpowiada, że chce pomagać ludziom. Czyli mówiąc wprost, chce innych naprawiać, przywracać do normy.
A co mnie popchnęło na ten kierunek? Ciekawość.
Bo nie ma dla mnie nic bardziej interesującego, niż odpowiedź na pytanie jak działa człowiek. Dlaczego różni ludzie w tej samej sytuacji reagują inaczej? Co nas bardziej determinuje geny czy środowisko? I jak bardzo mamy wpływ na własne życie?
Okazało się, że gotowych odpowiedzi nie ma i tak naprawdę nigdy ich nie uzyskamy. Już na starcie trzeba się zdecydować na nurt, czyli inaczej sposób patrzenia na człowieka. Łatwo nie jest.
Na pewno w genach mamy zapisane dużo więcej na temat naszych cech niż mogłoby się wydawać. Nie tylko fizycznie jesteśmy podobni do swoich rodziców, ale psychicznie też. Ktoś mógłby powiedzieć, że to wynika z wychowania, ze wspólnego przebywania. Owszem, ale jak wytłumaczyć te podobieństwa, kiedy kontakt z rodzicami jest ograniczony lub niemożliwy?
Generalnie największym odkrycie były dla mnie dwie rzeczy. Pierwsza to granice. Granice jakie stawiamy innym ludziom, jakie inni ludzie stawiają nam, a przede wszystkim te, które stawiamy sami sobie. Uczymy się tego od piaskownicy, kiedy godzimy się lub nie na pożyczenie zabawki czy wspólną zabawę. Z tych wszystkich granic dla mnie najważniejsze są te, które stawiamy sami sobie w swojej głowie. Nie robimy wielu rzeczy, bo wydaje nam się, że nie możemy, sami sobie jesteśmy największymi wrogami. Ale to można zmienić.
I tu zaczyna się kwestia najważniejsza. Nie możemy zmienić tego, co nas spotyka, jak się z tym czujemy itd. Ale możemy zmieniać swoje myślenie. O czym? O wszystkim. Nie odpowiadamy za swoje uczucia, ale za to co o nich myślimy już tak. Na wiele własnych cech również nie mamy wpływu, ale już to jak siebie oceniamy jak najbardziej zależy od nas. A nasze myśli to też nasze decyzje. A od decyzji zaczyna się nasze każde działanie.

„Największym osiągnięciem mojego pokolenia było odkrycie, że ludzie mogą zmieniać swoje życie, zmieniając swój sposób myślenia.”
                                                                                                                                                                     (William James)


wtorek, 9 maja 2017

Oby tym razem się udało. Sama ze sobą.

Nie wiem, która to już próba reaktywacji, ale coś czuję, że ta będzie skuteczna. Przynajmniej na jakiś czas.
 Ostatnie miesiące to był emocjonalny rollercoster.  Trochę na własne życzenie, trochę z powodów sytuacyjnych, a głównie dlatego, że kilka osób próbowało mi wmawiać, że wiedzą lepiej ode mnie co ja myślę i czuję.  Zostałam tak skołowana, że  sama zwątpiłam w to, co jest prawdą, a co złudzeniem. W ostatnią środę (4.05) mąż wyjechał w delegacją na prawie trzy tygodnie. Pierwszy raz nie czułam smutku ani żalu, że rozstajemy się na tak długo. Raczej ulgę. Nareszcie mogłam zostać sama ze sobą. Nie licząc prawie ośmiolatka, który na szczęście z radością spełnia obowiązek edukacji i chętnie żywi się w placówce oświatowej. Pierwszy raz nie mam ambitnego planu na ten czas. Ha! Nie mam żadnego planu. Poza domowym minimum robię to na co mam ochotę. Taki mój urlop.  A ochotę mam na samotności, na minimalne kontakty towarzyskie. Jeśli rozmowy, to nie o mnie.  Pięć dób poza ludźmi było mi potrzebnych, żeby przegryźć to wszystko, co się we mnie kotłowało. Była złość, smutek, niepokój i dużo łez. Wreszcie dokopałam się do siebie. Wywaliłam cudze zdania, sugestie, interpretacje. Nawet nie mam do nikogo żalu, po prostu tak wyszło.
W domu mam obecnie trochę niesprzyjające warunki do życia, bo niebieska folia na oknach z powodu remontu, rozmowy i hałasy, ograniczona prywatność. Dlatego często mnie nie ma. Znikam. Wychodzę i tak naprawdę nie wiem gdzie trafię i co zobaczę. Lubię ten stan – bez planu – bo nie muszę nic realizować, mogę sobie odpuścić. Dziś zamiast rozmów o wszystkim i niczym ze znajomą podczas treningu syna, wybrałam samotne włóczenie się po osiedlu domków w pobliżu. Słońce świeciło jak szalone, wiał zimny wiatr. I wpadłam w ten stan półmedytacji, kiedy przyglądam się otoczeniu i szukam intrygujących drobiazgów (takie zboczenie fotografa, który lubi geometrię) i zaczynam obserwować swoje myśli. Nie oceniam ich, nie zatrzymuje, nie skupiam się na żadnym temacie. Myśli przychodzą i odchodzą. Kalejdoskop tematów, które przeleciały prze moją głowę był różnoraki, ale nie było poczucia chaosu. Ładny wniosek mi wyszedł niechcący.

Zanim się znajdzie właściwą drogę, trzeba się zgubić, zabłądzić, trafić w ślepy zaułek. A potem trochę cofnąć, zatrzymać  i spojrzeć z dystansu na to co z tyłu i z przodu.