niedziela, 12 grudnia 2010

Słowo czytane a życie kobiety

Robię właśnie paczkę dla mamy z kolejną porcją zdjęć i dwiema książkami, które zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Z jednej strony są one o tym co oczywiste, a z drugiej o tym jak bardzo same sobie my kobiety robimy w życiu pod górkę. Jakoś tak się ułożyło, że z pokolenia na pokolenie przechodzi "Matka Polka", ogólny lęk przed wszelako rozumianym zrobieniem sobie w życiu dobrze oraz brak umiejętności przed odpuszczeniem sobie i wrzuceniem na luz.  
Za obydwoma książkami stoi tam sama pani: Katarzyna Miller. Pierwsza z książek nosi tytuł "Być kobietą i nie zwariować" i dokładnie o tym jest:) Druga natomiast jest zbiorem felietonów ze Zwierciadła: "Nie bój się życia". I jest w niej o nie baniu się wielu rzeczy, zarówno tych złych i tych dobrych, bo czasem tych dobrych boimy się bardziej niż tych złych. Ale co ja tu będę streszczać, czas na kocyk, herbatkę, fotel i do czytania:)

Można przecież żyć, nie bekając, nie puszczając wiatrów, nie ziewając, udając, że się nie sieka i nie robi kupy, nie podskakując, nie podśpiewując z radości i nie płacząc ze smutku. Tylko co to za życie!!!!
Katarzyna Miller

środa, 17 listopada 2010

Ciasto ze śliwkami


Nigdy nie lubiłam gotować, moja rola w kuchni ograniczała się do odgrzewania i podgrzewania, gotowania ziemniaków i czasem robienia jajecznicy. Ale tak się poukładało, że mam rodzinę i trzeba ją jakoś karmić. Od ponad roku GOTUJĘ i PIEKĘ. Na szczęście nikogo nie podtrułam, kilka efektów mojej pracy wylądowało w kibelku, bywały chwile zwątpienia i kryzysy. Ale nadeszła zmiana. Zaczynam widzieć postępy, sałatki przestały przypominać breję, zupy nabrały wyrazistego smaku,a ciasta po prostu znikają. Cały proces gotowania zaczyna sprawiać mi przyjemność. Nie żeby było jakoś cudownie, ale nie ma już tragedii. Żeby uniknąć chaosu kuchenno-zakupowego, co mnie bardzo męczyło, zaczęłam układać kilkudniowy jadłospis i listę zakupów. Dzięki temu wiem kiedy co muszę przygotować, a kiedy mam czas dla siebie i rodziny. Poza tym dotarło do mnie ostatnio, że jak szkrabik pójdzie do przedszkola, a ja do pracy, to nie będę mieć już tak dużo czasu na zabawy kulinarne. Chciałabym wypróbować jak najwięcej przepisów przez ten okres, bo ten same potrawy szybko mnie nudzą. Ale jak mawia żywieniowy guru
Dla mnie skończy się świat 
kiedy skończy się jedzenie
Garfield. 

poniedziałek, 15 listopada 2010

Szary puch

Seria ostatnich zdarzeń spowodowała, że zaczęłam się zastanawiać nad tym w jakim ja świecie żyję??? A dokładniej jacy ludzie go tworzą.
Zaczęło się od sprzedaży naszego starego wysłużonego auta. Pan obszedł je dookoła, zapytał swoją kobietę czy się jej podoba i już. Nie zajrzał pod maskę, do bagażnika ani nawet nie chciał się przejechać. Na koniec podpisał umowę (nie czytając jej), zapłacił i pojechał. W życiu nie widziałam tak bezmyślnego zakupu, ba nie uwierzyłabym gdybym nie zobaczyła. Przyzwyczajona jestem, że jak się kupuje auto to się bierze ze sobą kogoś kto się zna i zagląda w każdy możliwy otwór. Długo mogłabym się nad tym jeszcze rozwodzić, ale powiem krótko szczyt ignorancji.
Druga historia jest zarówno zabawna jak i absurdalna. Niedawno nabytym autem pojechałam na basen. Basen leży na jednym z terenów należących do zakładu pracy męża i mogą na niego chodzić pracownicy i rodziny za okazaniem przepustek. Samochód też ma swoją przepustkę, więc można wjechać na teren, zostawić auto bezpiecznie i mieć blisko do wejścia:) Na bramie pani z ochrony spojrzała na przepustkę auta i stwierdziła, że nie mogę na nią wjechać, ona musi sprawdzić. Poszła do swojej budki. Ja byłam przekonana, że mogę wjechać, bo mąż wjeżdża, ja też już raz wjechałam bez problemów. Ale akcja toczy się dalej. Pani wraca i mówi, że ta przepustka jest na wejście, a nie na wjazd. Zdębiałam i zbaraniałam. No i mówię pani, że ta przepustka jest na auto, a auta przecież nie chodzą. Pani milczy z miną "o ja biedna co mam zrobić". A ja mówię dalej, że mąż wszędzie wjeżdża, ja już tu byłam i mnie wpuścili. Pani swoje, że przepustka na wejście nie na wjazd. No to ja ze spokojem próbuję znaleźć w tym logikę, że przepustki są imienne dla ludzie, a pojazdy mają wpisaną markę i rejestrację, i wyjście dla ludzi będzie wjazdem dla auta, ale pani chyba nie bardzo kuma co do niej mówię. Sytuacja jest naprawdę absurdalna, więc uciekam się do absurdu i mówię, pojadę powoli, a pani sobie wyobrazi, że auto idzie a nie jedzie. Pani skapitulowała i podniosła szlaban. A jeszcze stwierdziła, że przepustka nie jest przedłużona, no to ja jej mówię, że jak ma być przedłużona jak jest nowa (data wydania wielkimi literami na górze).
Kolejna historia miała miejsce jakiś czas temu. Pewnej pani zepsuło się auto, a że była na lewym pasie (z dwóch możliwych) to zatrzymała się maksymalnie z lewej strony, blokują ten pas, bo lewe pasy pobocza nie mają. Nie byłoby to jeszcze tak głupie, ale było już ciemno. Pani stała za autem, miała kamizelkę, ale chyba na lewą stronę, bo jakoś mało odblaskową. Nie włączyła świateł awaryjnych, ok może auto zdechło na amen łącznie ze światłami, ale powinna wystawić trójkąt, przecież ma obowiązek go mieć. Dodam jeszcze, że na tej drodze jest ograniczenie do 70, więc powinna parę kroków z tym trójkątem zrobić. Ominęliśmy ja dzięki temu, że w większej odległości przed nami jechało auto, które zwolniło i zaczęło zmieniać pas ruchu, więc mu też zwolniliśmy i udało się bezpiecznie ją ominąć. Inny kierowca już nie zdążył wyhamować i skończyło się bum.
Takich historii jest mnóstwo, wystarczy włączyć program informacyjny albo rozejrzeć się po autobusie, sklepie albo osiedlu.
Mąż jednej z moich przyjaciółek mawia "nie spodziewaj się po ludziach inteligencji". Trochę to smutne, ale jakoś często prawdziwe.

Oni zamiast Mózgów mają tylko
szary puch, który przez pomyłkę
został wdmuchnięty w ich głowy.
Oni po prostu nie myślą.

Kłapouchy

wtorek, 7 września 2010

Przewrotnie

posiadanie męża i dzieci równa się
przepierce mózgu - człowiek staje się
czymś w rodzaju głupiego niewolnika
w małym totalitarnym państewku
(S. Plath)


Zawsze wydawało mi się, że mąż i dziecko, czyli tzw. rodzina to koniec życia - niewola i udręka. Obowiązki, obowiązki i niekończące się... obowiązki domowe (fuj). Do tego absolutny brak czasu dla siebie i swoich przyjemności.
Ale muszę przyznać, że się myliłam. Fakt,życie się zrewolucjonizowało, co nie oznacza że pogorszyło. Dzięki temu, że nasz mały cudak żyje według dosyć sensownego planu dnia (i śpiącej nocy:)), wiem kiedy i ile czasu muszę mu poświęcić, a kiedy śpi bądź zajmuj się zabawkami - wtedy wystarczy rzucać okiem, czy wszystko ok. Okazało się również, że wyjazdy ze szkrabem są możliwe, a nawet nie takie problematyczne. Jak na razie jego obecność nie stanowi także problemu ani na zakupach ani w życiu kulturalno-towarzyskim. Jest ok:)
Obowiązki domowe są, ale też nie jest tak strasznie jak myślałam, okazało się że dobra organizacja pozwala nie umrzeć z głodu bądź nie utonąć w bałaganie i brudzie. No i jest czas na przyjemności i pasję.
Gdyby Sylvia Plath żyła w dzisiejszych czasach pewnie aż tak drastycznie nie oceniałaby posiadania rodziny. Choć z drugiej strony jak się kobieta zatraci w byciu matką i żoną (w rozpędzie wypierze mózg wraz z dziecięcymi ciuszkami) to niewolnictwo gotowe... brrrr!



Na pełnym morzu z wiatrem we włosach

piątek, 3 września 2010

O tym jak przydługa wizyta w "domu rodzinnym" uwolniła potwory

Przyszedł czas urlopów i obowiązkowa wizyta z maluchem u dziadków. A że mieszkamy w oddaleniu sporym bo wychodzi ok 600km w jedną stronę to trzeba wpaść na dłużej. Potomek rozpieszczany odkrywa nowe mieszkania i okolice, a rodzice mają odrobinę wytchnienia i samodzielne wyjścia:) I wszystko byłoby dobrze gdyby nie wspomnienia tego o czym absolutnie należy zapomnieć i nigdy do tego nie wracać oraz żal do własnej sytuacji życiowej tych i owych bliskich. Wracałam z poczuciem winy i lekko przybita, bo mnie jest lepiej i egoistycznie nie chcę brać udziału w taplaniu się we wspomnieniach i gdybaniach na temat przeszłych decyzji i zdarzeń. Zamiast tego, chcę się cieszyć tym co mam i szukać raczej jasnych niż ciemnych stron sytuacji. Ale jakoś żyje to wszystko we mnie i powiem szczerze nie wiem co z tym zrobić...



W domu rodzinnym zostawiamy pole minowe po naszym dzieciństwie, nie wolno więcej do niego wchodzić

wtorek, 22 czerwca 2010

O kocie i biało-niebieskiej piłce



Bliższe poznanie tego kota oraz jego mądrości życiowych nauczyło mnie dystansu do rzeczywistości, siebie, obowiązków. Zabawa, zabawa, zabawa:))))
No i idąc za głosem kota wczoraj spędziliśmy popołudnie na plaży. Potomek najpierw naparzał w misie-grzechotki w wózku, potem wciągnął kaszkę i zasnął. A my z mężem bawiliśmy się tytułową biało-niebieską plastikową (czyli lekką) piłką, która została niedawno kupiona dziecku;-)) Uciecha była niesamowita, bo piłka niezależnie czy była kopana, rzucana czy odbijana to pod wpływem wiatru i na nierównym piasku ruszała się w sposób niemożliwy do przewidzenia. Piasek miałam wszędzie bo nie obyło się bez tarzania, jak szaleć to dziko:)
A myśl z zielonego notesu oczywiście autorstwa Garfielda:

Od tysięcy lat próbujemy być doskonali.
Spróbujmy wreszcie być SZCZĘŚLIWI!!!

piątek, 18 czerwca 2010

Duże zmiany i wybory

Ostatnio coraz częściej zdarzają się momenty, kiedy myślę o tym, co się skończyło w moim życiu. Tęsknię za tym. Pewne sprawy umarły śmiercią naturalną. Inne zostały po prostu porzucone. Potrzebę szczerych, mądrych, żartobliwych i serdecznych rozmów częściowo zaspokaja telefon. Najlepsza promocja - darmowe numery do przyjaciół. Co prawda nie zastąpi to wspólnych spacerów, koncertów, wypadów na ciuchy, rowerowych przejażdżek czy dobrej kawy.

Bardzo brakuje mi i tęsknię za warsztatami fotograficznymi, za pracą w ciemni i plenerami. Kawałek mnie, mojego życia bardzo istotny dla tego kim jestem.

Można by pomyśleć, że jest mi teraz źle z tym co mam. Jednak nie o to tu chodzi. Po prostu zmiany, szczególnie te duże sprawiają, że trzeba czasu żeby się "przystosować". Jest taka stara prawda że nie można mieć wszystkiego. Życie jest ograniczone czasowo i przestrzennie. Trzeba wybierać, a te wybory bywają często bardzo trudne, bo nieodwracalne.

Ja wybrałam zmianę i to dużą, przeprowadziłam się z mężem ze Śląska do Trójmiasta. Jesteśmy tu już prawie rok. Były trudne momenty, ale nigdy nie żałowałam tej decyzji. Wiele mnie to nauczyło. Wiem już że potrafię zorganizować i "prowadzić" dom, choć nigdy się wcześniej tym nie interesowałam. Od samego początku samodzielnie zajmowałam się naszym szkrabem podpierając się nieco literaturą i internetem. Przeprowadzka średnim samochodem osobowym, zmusiła mnie do selekcji i zabrania tylko tych rzeczy, które są dla mnie ważne i potrzebne, a mieszkanie na małym metrażu nauczyło mnie, że dużo ważniejsza od urządzania się i gromadzenia różnych przedmiotów jest umiejętność wspólnego przebywania. A najfajniejsze jest to, że nie czuje żadnej presji co do tego jak mam żyć i co robić, a może tylko tak mi się wydaje???
Przede mną pewnie jeszcze nie jeden wybór, trzeba będzie pewnie znów coś stracić czy porzucić, aby coś zyskać, ale najważniejsze to samodzielnie wybierać i nie żałować.
A to mały dowód, że jestem szczęśliwa:


w życiu nie można mieć wszystkiego
i jeśli zrozumiesz, że w każdej biografii zawsze
jest coś za coś, to znaczy,
że właśnie odniosłaś sukces
M. Domagalik

wtorek, 18 maja 2010

Co dalej?

Dużo ostatnio myślę o przyszłości. Co będę robić gdy mój syn pójdzie do przedszkola, o ile się dostanie i gdzie będziemy wtedy mieszkać... Nikt nie jest w stanie mi tego powiedzieć, bo wszystko jest możliwe.
Mam to niesamowite szczęście, że nie paliło się w mojej kamienicy i że nie pada u mnie deszcz. Nawet nie potrafię wyobrazić sobie tego, co przeżywają Ci ludzie, ale wiem, że oprócz pomocy materialnej, będzie potrzebna długofalowa pomoc psychologiczna, aby pomóc im dojść do siebie i odbudować poczucie bezpieczeństwa. Oni też pytają teraz oprócz dlaczego, co dalej???
Dzieją się ostatnio rzeczy zaskakujące, znajdujemy się z mężem w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie i dzięki naszej uważności dostrzegamy, że możemy spełnić marzenie. A chodzi o akwarium. Mąż bardzo chciał je mieć. Ale są inne wydatki, nie bardzo mamy miejsce w naszej 30metrowej wynajętej kawalerce i odkładaliśmy to na później. A tu prezent. Likwidował się sklep zoologiczny i dostaliśmy od właściciela, który nie bardzo miał co z tym zrobić, akwarium ze sprzętem i kilka glonojadowatych stworzeń-cudne potwory. Niby nic wielkiego, ale mogliśmy przejść obok i nie zwrócić uwagi, nie zainteresować się.
Co dalej? Szukam, rozglądam się, czytam i słucham, i mam nadzieję, że nie przeoczę kolejnego prezentu od życia.



A teraz dotarło do mnie,
że popełniełem najwiekszy błąd,
jaki może popełnić w swoim życiu człowiek
- przez chwilę byłem nieuważny.
/xxx/

środa, 12 maja 2010

Namiętnie



* * *
Chcę być dla Ciebie jak stulistna róża
Przepaść tęskniąca wśród kłębów wonności
Chcę byś się nurzał we mnie jak się nurza
nikczemny owad w jej zawrotnej głębi
w jej krwawym łonie w którym śmiało gości -

Chcę byś się we mnie wił jak on się wije
gdy go różana rozkoszność pognębi
w ciemnym kościele jej świętego wnętrza
gdzie grzmią organy woni i dzwon bije
i w odurzeniu wał westchnień się spiętrza...

Jak głośno, mocno biją dzwony!
Jak wielka władza jest we mnie i róży - -
Chcę byś zaginął jak ginie znużony
owad gdy kielich go śmiercią odurzy
i w swoich błędnych zakrętach pogrzebie - -
Stulistną różą pragnę być dla ciebie - -

M. Pawlikowska Jasnorzewska

czwartek, 29 kwietnia 2010

O szarej codzienności i filmie

Przez całe życie powtarzamy codziennie mnóstwo tych samych czynności; mycie się, ubieranie, jedzenie, ścielenie łóżka, zakupy, porządki, pranie, wychodzenie do pracy i wracanie z pracy itd. Codzienne rytuały, rutyna, tzw. proza życia powoli zabijają w nas fantazję i spontaniczność
Kiedy mnie dopada niechęć i marazm, szukam inspiracji w sztuce; film, piosenka, książka (powieść, wiersz, biografia), obraz czy nawet zdjęcie.



Jednym z takich filmów, do których lubię wracać, jest "Pod słońcem Toskanii". Ogólnie film jest o tym, że zawsze warto próbować zacząć od nowa, zamknąć jeden rozdział i zacząć kolejny, że można coś zmienić. A najważniejsze dla mnie zdanie w tym filmie brzmi:
Trzeba iść w wielu kierunkach,
Żyć z entuzjazmem dziecka,
Wtedy wszystko przyjedzie samo.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Skąd się wziął zielony notes? I jego pierwsza myśl.

Odpowiedź będzie bardzo prosta: jest prezentem urodzinowym od przyjaciela.
I to wystarczy, aby rozpocząć zgłębiać jego treść.
Na początek będzie pierwsza myśl jaka się w nim znalazła. Trudno mi powiedzieć skąd ją mam i kto jest jej autorem, ale jest ona dla mnie bardzo ważna, bo przypomina mi, że mam w życiu wszystko co potrzebne do szczęścia. Tak, odważam się (poprawniej byłoby mam odwagę, ale jakoś mi nie pasuje) zdefiniować szczęście. Lubię tą definicję, bo daje szansę na poczucie szczęścia chyba każdemu...
Szczęście to ktoś do kochania,
coś do zrobienia
i nadzieja na coś.