wtorek, 7 września 2010

Przewrotnie

posiadanie męża i dzieci równa się
przepierce mózgu - człowiek staje się
czymś w rodzaju głupiego niewolnika
w małym totalitarnym państewku
(S. Plath)


Zawsze wydawało mi się, że mąż i dziecko, czyli tzw. rodzina to koniec życia - niewola i udręka. Obowiązki, obowiązki i niekończące się... obowiązki domowe (fuj). Do tego absolutny brak czasu dla siebie i swoich przyjemności.
Ale muszę przyznać, że się myliłam. Fakt,życie się zrewolucjonizowało, co nie oznacza że pogorszyło. Dzięki temu, że nasz mały cudak żyje według dosyć sensownego planu dnia (i śpiącej nocy:)), wiem kiedy i ile czasu muszę mu poświęcić, a kiedy śpi bądź zajmuj się zabawkami - wtedy wystarczy rzucać okiem, czy wszystko ok. Okazało się również, że wyjazdy ze szkrabem są możliwe, a nawet nie takie problematyczne. Jak na razie jego obecność nie stanowi także problemu ani na zakupach ani w życiu kulturalno-towarzyskim. Jest ok:)
Obowiązki domowe są, ale też nie jest tak strasznie jak myślałam, okazało się że dobra organizacja pozwala nie umrzeć z głodu bądź nie utonąć w bałaganie i brudzie. No i jest czas na przyjemności i pasję.
Gdyby Sylvia Plath żyła w dzisiejszych czasach pewnie aż tak drastycznie nie oceniałaby posiadania rodziny. Choć z drugiej strony jak się kobieta zatraci w byciu matką i żoną (w rozpędzie wypierze mózg wraz z dziecięcymi ciuszkami) to niewolnictwo gotowe... brrrr!



Na pełnym morzu z wiatrem we włosach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz