sobota, 14 kwietnia 2018

Tajemnica

Tylko nie mów nikomu.
Ja nigdy nikomu nie powiem.
Znów rozpadłam się na milion kawałków.
Znów będę udawać że wszystko dobrze.
Przecież radzę sobie całkiem nieźle.
Przecież jestem zaradna i silna.
Ale w środku jestem taka krucha.
Byle zawirowanie wytrąca mnie z równowagi.
Chciałabym schronić się u Ciebie.
I nic nie mówić, pić tylko herbatę.
Nie skarżyć się, nie opowiadać.
Lepiej żebyś nie wiedział jak jest naprawdę.
Przemykam wydeptanymi ścieżkami.
Pilnuję, żeby trwał porządek czasu i przestrzeni.
Jeszcze mam czas. Jeszcze poczekam.
Kiedyś będzie lepiej, kiedyś będzie.



wtorek, 12 grudnia 2017

Tak się nie robi, tak nie można...


Byłam w kinie na czeskim filmie "Kobieta z lodu". Bardzo lubię czeskie filmy, bo nie są wydumane i przekoloryzowane. Emocje, które przeżywają bohaterowie są takie zwyczajne, nie ma przesady czy dramatyzmu. A najbardziej podoba mi się stosunek do ludzkiego ciała, bo nie ma epatowania ideałami.
Historia, która zapowiadana jest jako komediodramat, co prawda zawiera zabawne sceny, ale ogólnie jest smutna. Głowna bohaterka Hana jest wdową, ma dwóch z pozoru dorosłych synów i dom, który wymaga remontu. Tym, co trzyma rodzinę razem są tradycyjne sobotnie obiady z zupą w wazie. Hana nie ma własnego życia, pomaga jednemu z synów w opiece nad wnukiem i prowadzeniu domu, gdy ten z żoną pracują. Generalnie żyje w takim marazmie.
Wszystko zaczyna się zmieniać, gdy nad rzeką pomaga jednemu z kapiących się morsów wyjść w wody. Poznaje nowych ludzi i zaprzyjaźnia się z nimi. Życie zaczyna nabierać kolorów. Pan, którego ratowała coraz bardziej wchodzi w jej życie i staje się dla niej ważny. Pokazuje Hanie jak bardzo chore relacje panują w jej rodzinie. Oboje stają się sobie coraz bliżsi i właściwie zostają parą.
Ale ostatecznie on wybiera powrót do swojego dawnego życia, kobiety i dziecka, które dawno temu opuścił i o których nawet jej nie wspomniał.
Pojawił się w jej życiu, wyciągnął ją z tego jej marazmu, pozwolił uwierzyć w związek, a potem odszedł. I choć nikt nikomu nic nie obiecywał, to mam  odczucie, że on zabawił się jej uczuciami, pozwolił na bliskość, przywiązanie, a potem po porostu zostawił. Wiedział doskonale, że jest dla niej ważny i pasowało mu to, miał odwagę wyciągnąć po nią rękę i brutalnie skomentować jej życie. Tylko na jedno zabrakło mu odwagi, na bycie odpowiedzialnym za swoje czyny wobec niej i za uczucia, które w niej wzbudził. A tak się nie robi, bo nie można dawać komuś nadziei, a potem uciekać.

Stałeś się na zawsze odpowiedzialny, za tych których oswoiłeś.
                                                                            "Mały książę" 

niedziela, 24 września 2017

Temu kto jest odważny, inni będą zazdrościć.


Nie lubię frazesów, nie lubię tego całego gadania, że ja zawsze, że ja nigdy.
Sporo w życiu widziałam.
Rodzice (i nie tylko) zafundowali mi przegląd relacji damsko-męskich wzdłuż i w poprzek. Obracałam się w bardzo różnych towarzystwach, mocno religijnych i tych skrajnie odwrotnych. Wśród moich znajomych było wielu ludzi intrygujących, nieprzeciętnych, artystów. Ludzi, którzy mieli wizje i nie bali się realizować swoich zamierzeń. Łączyło ich jedno.

ODWAGA

W życiu trzeba być odważnym. Odwaga jest podstawą, żeby zadawać pytania, bo można usłyszeć niewygodną odpowiedź, żeby próbować nowych rzeczy, bo może się nie udać i będą problemy, żeby robić to co się uważa za słuszne i nie przejmować się oceną otoczenie.
Bo kto ma prawo mnie oceniać? Nikt. A już na pewno nie ten kogo to nie dotyczy.
Z perspektywy czasu wiem, że osoby odważne maja zdecydowanie bardziej barwne życie, bo ryzykują i próbują, a dzięki temu mają więcej doświadczeń i się rozwijają. 
Ten kto jest odważny dostanie to czego chce, a inni będzie patrzeć z zazdrością.



Odwagi !!! Życie czeka.

A ja zbieram się w sobie, że opisać historię, w której własnie odwagi zabrakło.




piątek, 18 sierpnia 2017

Smutno...


Hello darkness, my old friend
I've come to talk with you again
Because a vision softly creeping
Left its seeds while I was sleeping
And the vision that was planted in my brain
Still remains within the sound of silence

In restless dreams I walked alone
Narrow streets of cobblestone
'Neath the halo of a street lamp
I turned my collar to the cold and damp

When my eyes were stabbed
By the flash of a neon light
That split the night
And touched the sound of silence

And in the naked light I saw
Ten thousand people, maybe more
People talking without speaking
People hearing without listening

People writing songs
That voices never share
And no one dare
Disturb the sound of silence

"Fools" said I, "you do not know
Silence like a cancer grows
Hear my words that I might teach you
Take my arms that I might reach to you"
But my words like silent raindrops fell
And echoed in the wells of silence

And the people bowed and prayed
To the neon God they made
And the sign flashed out it's warning
And the words that it was forming

And the sign said
"The words of the prophets
Are written on the subway walls
And tenement halls"
And whispered in the sound of silence

środa, 16 sierpnia 2017

Trzecie życie, czyli gorzka lekcja

Odkąd pamiętam moja mama i babcia przejmowały się i zmartwiały na zapas i za innych. Większość obaw się nie sprawdzała, ale co się nadenerwowały to ich. Ile było zawsze gdybania, a co będzie jak to, a co zrobisz jak tamto itd. Z takim patrzeniem na przyszłość udało mi się w miarę uporać. Nie rozważam jak rozwiązać jakiś problem dopóki go nie ma, bo to zwyczajnie strata czasu. 
Ale druga sprawa, czyli przejmowanie się cudzymi problemami jakoś bardziej weszło mi w krew i mocno wpływało na życie. Jakoś tak miałam, że czułam się odpowiedzialna wobec tego, co usłyszałam i wydawało mi się, że powinnam koniecznie jakoś pomóc. Tylko czy to było koniecznie? Dla mnie chyba tak. Bo ja chciałam się czuć potrzebna, co miało powodować, że będę dla kogoś ważna, taki sposób budowania sympatii. Teraz wiem, że to błąd. Bo potrzebna to ja jestem mężowi, synowi i dwóm kotom. A reszta świata niech mnie po prostu lubi albo nie. Mogę posłuchać czyichś zwierzeń czy zwykłego marudzenia, ale na dystans. Nie mogę przeżywać cudzego życia, bo mam swoje. 




"Podobno każdy człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumie, że ma tylko jedno. A ja myślę, że jest jeszcze trzecie. Najpiękniejsze. Zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że większość spraw na świecie to nie twój problem. Że nie wszystkie problemy tego świata dotyczą ciebie. Więcej. Że jest bardzo dużo problemów, które pozornie dotyczą ciebie, ale spokojnie możesz mieć je w dupie."
                                                                             (S. Kubryńska)

czwartek, 10 sierpnia 2017

W poszukiwaniu straconego sensu

Ostatni miesiąc był trudny emocjonalnie. Było zarówno bardzo dobrze i bardzo źle. Urlop w Bieszczadach był dla mnie wytchnieniem od codziennych obowiązków, ale też porządkowaniem po trzęsieniu ziemi, które nawiedziło nasze małżeństwo. To była ciężka praca, dużo gruzu i rozbitego szkła, łatwo było się zranić. Ale mogę już ze spokojem powiedzieć, że się udało. Budujemy nowe i staramy się nie popełniać starych błędów. Nie powiem, że nie miałam wątpliwości, bo były momenty, że wydawało mi się, że łatwiej byłoby zostawić te gruzy. Na szczęście nawzajem się motywowaliśmy do tego, że warto walczyć. 
Wizyta u rodziny jak zawsze kosztowała mnie dużo stresu. Mama, z którą nie umiem się dogadać, czego i jak nie powiem to źle, nie taka jestem jak powinna być - fatalna córka ze mnie. Przykro mi, że nie spełniam jej oczekiwań, ale mam już dosyć poczucia winy z tego powodu. Babcia, która genialnie interpretuje przeszłość na swoją korzyść i cudownie wypomina szczególiki sprzed 20 i więcej lat. I jeszcze wie najlepiej jak każdy powinien układać swoje życie. A jak dochodzi do konfrontacji, bo w końcu każdego taka gadka wyprowadziłaby z równowagi, to stwierdza "a co ja takiego powiedziałam?" Nic tylko się upić. I teściowa, która narzeka na wszystko tylko po to, żeby narzekać. Bo podpowiedzi, jak coś zmienić, rozwiązać problem odbija i neguje. Tylko czy ja jestem "ściana płaczu"? Zaledwie dwie doby na łonie rodziny, a ja mam wrażenie jakby ktoś mnie odwirował. 
Na koniec, podczas powrotu do domy, mięliśmy stłuczkę na autostradzie. Jeden taki młody, niedoświadczony kierowca, który jechał bardzo nieodpowiedzialnie, zakończył swoją podróż w naszych bagażniku. Nikomu nic się nie stało, ale poziom stresu i zmęczenia spowodował, że miałam ochotę go pobić. Skończyło się na tym, że na niego nawrzeszczałam i byłam bardzo niemiła. Jak dziś o tym myślę to nie jestem z tego powodu dumna, jest mi wręcz głupio, że taka dałam się ponieść emocjom, ale chyba zwyczajnie mnie to przerosło. Po prostu dla mnie za dużo. 
Tydzień po powrocie, synek wyjeżdżał na swój pierwszy samodzielny obóz sportowy. Wiedziałam, że opieka w porządku, wszystko dobrze zorganizowane, on sam też samodzielny i dobrze znoszący rozłąki z nami, ale jakoś tak było mi ciężko. Z jednej strony przecież czekałam na ten jego wyjazd, bo wcześniej byliśmy cały czas razem i byliśmy już sobą zmęczeni, a z drugiej jakoś tak dziwnie się zrobiło, pusto. To jednak dla nas wszystkich było przeżycie.
Podczas jego nieobecności przeczytałam książkę "furia mać" Sylwii Kubryńskiej. Nie było lekko, ale było warto dobrnąć do końca. Pomogło mi to choć trochę poukładać sobie  w głowie ostatnie pół roku, bo chyba mocno się pomyliłam, a skutki tej pomyłki dużo mnie nauczyły, choć to była gorzka lekcja.
Ale o tym następnym razem.



"Sens istnieje bowiem tylko z perspektywy. Bez niej sens się zaciera, kurczy, sam siebie zgniata. Zbyt blisko sensu nie widać."
                                                                              (S. Kubryńska)


piątek, 30 czerwca 2017

Z rozmyślań przy patelni

Uwielbiam placki ziemniaczane. Przypominają mi beztroskie letnie dni na działce u dziadka. On robił najlepsze placki na świecie. Smażył je na piecu opalanym drewnem. Ja smażę placki dosyć rzadko, bo to wymaga czasu. Jest to dla mnie swego rodzaju rytuał. Obieranie ziemniaków, tarcie ich, przyprawianie, a potem smażenie, które trwa godzinę, a czasem półtorej. Zawsze wtedy siedzę w kuchni i czytam. Próbowałam robić inne rzeczy, ale placki się przypalały.



Dziś przeczytałam między innymi wywiad z Idą Linde (WO extra 07/2017). Trafiłam na słowa, które idealnie wpisują się w to, co teraz przeżywam. Bo ta pani mówi między innymi o tym, że „Różnych ludzi lubimy z różnych powodów. Wyciągają na powierzchnię najdziwniejsze nasze cechy. Lubi się ich na przykład dlatego, że w ich obecności potrafimy wytrzymać sami ze sobą. Kiedy odchodzą, gaśnie to „ja” obecne przy kimś drugim.” Ostatnio straciłam kogoś, kto był dla mnie ważny, był mi bliski. Próbuję sobie to poukładać, ale nie jest łatwo. Wielu rzeczy, które się wydarzyły nie rozumiem. Ale bardzo mi żal tej relacji, żal mi siebie jaka wtedy byłam. Bo przez chwilę czułam się potrzebna z tym co we mnie najcenniejsze, z moją wrażliwością, zainteresowaniem, słuchaniem… Zostały mi wspomnienia, żywe i intensywne. Niestety z czasem wszystko wyblaknie, a ja zapomnę, że jest we mnie coś więcej niż „ja” przytłoczone nudną codziennością. Takiej mnie  już nie będzie. 

"Nic i nikt nie jest nam dany
w tym życiu raz na zawsze."

                                    (xxx)