czwartek, 10 sierpnia 2017

W poszukiwaniu straconego sensu

Ostatni miesiąc był trudny emocjonalnie. Było zarówno bardzo dobrze i bardzo źle. Urlop w Bieszczadach był dla mnie wytchnieniem od codziennych obowiązków, ale też porządkowaniem po trzęsieniu ziemi, które nawiedziło nasze małżeństwo. To była ciężka praca, dużo gruzu i rozbitego szkła, łatwo było się zranić. Ale mogę już ze spokojem powiedzieć, że się udało. Budujemy nowe i staramy się nie popełniać starych błędów. Nie powiem, że nie miałam wątpliwości, bo były momenty, że wydawało mi się, że łatwiej byłoby zostawić te gruzy. Na szczęście nawzajem się motywowaliśmy do tego, że warto walczyć. 
Wizyta u rodziny jak zawsze kosztowała mnie dużo stresu. Mama, z którą nie umiem się dogadać, czego i jak nie powiem to źle, nie taka jestem jak powinna być - fatalna córka ze mnie. Przykro mi, że nie spełniam jej oczekiwań, ale mam już dosyć poczucia winy z tego powodu. Babcia, która genialnie interpretuje przeszłość na swoją korzyść i cudownie wypomina szczególiki sprzed 20 i więcej lat. I jeszcze wie najlepiej jak każdy powinien układać swoje życie. A jak dochodzi do konfrontacji, bo w końcu każdego taka gadka wyprowadziłaby z równowagi, to stwierdza "a co ja takiego powiedziałam?" Nic tylko się upić. I teściowa, która narzeka na wszystko tylko po to, żeby narzekać. Bo podpowiedzi, jak coś zmienić, rozwiązać problem odbija i neguje. Tylko czy ja jestem "ściana płaczu"? Zaledwie dwie doby na łonie rodziny, a ja mam wrażenie jakby ktoś mnie odwirował. 
Na koniec, podczas powrotu do domy, mięliśmy stłuczkę na autostradzie. Jeden taki młody, niedoświadczony kierowca, który jechał bardzo nieodpowiedzialnie, zakończył swoją podróż w naszych bagażniku. Nikomu nic się nie stało, ale poziom stresu i zmęczenia spowodował, że miałam ochotę go pobić. Skończyło się na tym, że na niego nawrzeszczałam i byłam bardzo niemiła. Jak dziś o tym myślę to nie jestem z tego powodu dumna, jest mi wręcz głupio, że taka dałam się ponieść emocjom, ale chyba zwyczajnie mnie to przerosło. Po prostu dla mnie za dużo. 
Tydzień po powrocie, synek wyjeżdżał na swój pierwszy samodzielny obóz sportowy. Wiedziałam, że opieka w porządku, wszystko dobrze zorganizowane, on sam też samodzielny i dobrze znoszący rozłąki z nami, ale jakoś tak było mi ciężko. Z jednej strony przecież czekałam na ten jego wyjazd, bo wcześniej byliśmy cały czas razem i byliśmy już sobą zmęczeni, a z drugiej jakoś tak dziwnie się zrobiło, pusto. To jednak dla nas wszystkich było przeżycie.
Podczas jego nieobecności przeczytałam książkę "furia mać" Sylwii Kubryńskiej. Nie było lekko, ale było warto dobrnąć do końca. Pomogło mi to choć trochę poukładać sobie  w głowie ostatnie pół roku, bo chyba mocno się pomyliłam, a skutki tej pomyłki dużo mnie nauczyły, choć to była gorzka lekcja.
Ale o tym następnym razem.



"Sens istnieje bowiem tylko z perspektywy. Bez niej sens się zaciera, kurczy, sam siebie zgniata. Zbyt blisko sensu nie widać."
                                                                              (S. Kubryńska)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz