Uwielbiam placki ziemniaczane. Przypominają mi beztroskie
letnie dni na działce u dziadka. On robił najlepsze placki na świecie. Smażył
je na piecu opalanym drewnem. Ja smażę placki dosyć rzadko, bo to wymaga czasu.
Jest to dla mnie swego rodzaju rytuał. Obieranie ziemniaków, tarcie ich,
przyprawianie, a potem smażenie, które trwa godzinę, a czasem półtorej. Zawsze
wtedy siedzę w kuchni i czytam. Próbowałam robić inne rzeczy, ale placki się
przypalały.
Dziś przeczytałam między innymi wywiad z Idą Linde (WO extra
07/2017). Trafiłam na słowa, które idealnie wpisują się w to, co teraz
przeżywam. Bo ta pani mówi między innymi o tym, że „Różnych ludzi lubimy z różnych powodów. Wyciągają na powierzchnię
najdziwniejsze nasze cechy. Lubi się ich na przykład dlatego, że w ich
obecności potrafimy wytrzymać sami ze sobą. Kiedy odchodzą, gaśnie to „ja”
obecne przy kimś drugim.” Ostatnio straciłam kogoś, kto był dla mnie ważny,
był mi bliski. Próbuję sobie to poukładać, ale nie jest łatwo. Wielu rzeczy,
które się wydarzyły nie rozumiem. Ale bardzo mi żal tej relacji, żal mi siebie
jaka wtedy byłam. Bo przez chwilę czułam się potrzebna z tym co we mnie
najcenniejsze, z moją wrażliwością, zainteresowaniem, słuchaniem… Zostały mi
wspomnienia, żywe i intensywne. Niestety z czasem wszystko wyblaknie, a ja
zapomnę, że jest we mnie coś więcej niż „ja” przytłoczone nudną codziennością.
Takiej mnie już nie będzie.
"Nic i nikt nie jest nam dany
w tym życiu raz na zawsze."
(xxx)